Przybysze z nieba
Trwała wojna. Do domu p. Pawlaków w Siemcichach trafił angielski pilot w stopniu kaprala. Miał na imię Tony. Przyprowadził go Roman Walenty Pawlak, ojciec Tekli. Dwaj jego towarzysze Joy i Julek zostali ulokowani u sąsiadów na „Parcelach”. Mieli więcej swobody niż Tony. Mogli poruszać się swobodnie po podwórkach. Wszystkimi sprawami związanymi z ich pobytem zajmował się p. Roman. Ryzyko było ogromne. W razie wpadki życie mogły stracić całe rodziny.
Małomówny sąsiad
Mimo, że bardzo dobrze znał język angielski, nie przyjął do domu żadnego z pilotów. Bez problemów porozumiewał się z nimi. Niewiele jednak przekazywał sąsiadom. Bardzo irytowało to młodą dziewczynę, która chciała wiedzieć jak najwięcej o żołnierzach (najmłodszy miał 23 a najstarszy 28 lat). Postawa sąsiada nie powinna jednak dziwić nikogo, gdyż doskonale wiedział, jak wielkie zostało podjęte ryzyko. Mówił tyle, ile musiał.
Ucieczka
Jak się potem okazało, piloci zostali zestrzeleni i trafili do obozu jenieckiego w rejonie Ostrołęki. Nie wiadomo czy stanowili załogę jednego samolotu. Faktem jest, że zorganizowali ucieczkę. W trójkę zbiegli z tego obozu i przedostali się w rejon Lidzbarka Welskiego. Ukrywali się w lasach. Tam prawdopodobnie nawiązali kontakt z Armią Krajową, która zajęła się zbiegami.
Przejęcie
Ojciec pani Tekli wyruszył podwodą wraz z małomównym sąsiadem, aby podjąć uciekinierów i przewieźć ich do Siemcich. Lotnicy czekali w umówionym miejscu. Ukryci zostali na furmance w sianie i bezpiecznie dojechali do wsi. Cała akcja zakończyła się pomyślnie.
Rozmowy na migi
Z kapralem, który trafił do domu Pawlaków można było porozumiewać się wyłącznie na migi. Był człowiekiem bardzo sympatycznym i często uśmiechał się. W kuchni umieszczono jego łóżko. W razie niebezpieczeństwa miał się ukrywać na strychu w specjalnie przygotowanej kryjówce.
Zagroda
Niejednokrotnie miejsce to stawało się schronieniem dla partyzantów z AK. Ich kryjówką było poddasze na oborze. Organizowano też partyzanckie zbiórki w domu. Wtedy Tekla wraz z dwoma braćmi stała na czatach. Miała szybko ostrzegać o grożącym niebezpieczeństwie. Mama dziewczyny pomagała też ukrywającym się w okolicznych wioskach (m.in. w Przeradzu Małym).
Kapitan
W sąsiednim domostwie ukrywał się partyzant z AK. Był w stopniu kapitana. Dla wszystkich był po prostu Panem Józefem. Rodzina Pawlaków traktowała go jak domownika. Nawet pod ich nieobecność czuł się jak u siebie. Jego pobyt wiązał się z ukrywającymi się lotnikami. Prawdopodobnie był za nich odpowiedzialny. Młoda dziewczyna dostarczała kapitanowi przedwojenne czasopisma od nauczycielki ze wsi. Tuż po skończonej wojnie, do oficera dotarł sygnał, że za długo przebywa na tym terenie i grozi mu niebezpieczeństwo Na dzień przed jego odejściem rozegrał się dramat.
Polowanie na AK-owców
Czas żniw. W upalne popołudnie rozlegają się strzały. Dziewczyna nie może w to uwierzyć, bo przecież wojna już się skończyła. Nagle widzi biegnących w oddali partyzantów. Za nimi podążają funkcjonariusze UB (Urzędu Bezpieczeństwa) i strzelają. Jeden z AK-owców zostaje trafiony i pada na łące pod lasem. Dziewczyna biegnie z płaczem do rodziców aby opowiedzieć o tym co widziała. Okazało się, że trafiony został Józef. Ranny, nie mogący uciekać, wybrał śmierć samobójczą.
Po tych wydarzeniach aresztowano wiele osób. Nowa władza kształtowała nową rzeczywistość. Nastał czas pogardy dla stojących po niewłaściwej stronie. Roman Walenty Pawlak aresztowany był 3-krotnie. W końcu zwolniono go na mocy amnestii. Zastrzelonym partyzantem był Zygmunt Kwiatkowski ps. „Józef”.
Lotnik na wiejskiej zabawie
Cofnijmy się jednak do wydarzenia, które mogło zagrozić nie tylko lotnikom ale i całej okolicznej ludności. Kapral Tony zaproszony został przez małomównego sąsiada na zabawę taneczną do Siemcich. O grozie tego nieroztropnego wypadu niech świadczy fakt, że w pobliskim Bądzynie mieszkał folksdeutsch (czyt. folksdojcz) Krygier. Słynął z bezwzględności w stosunku do Polaków i gdyby dotarła do niego wieść o Angliku na zabawie, cała okolica mogłaby zostać przeczesana przez Niemców. Skądinąd wiemy, że obławy kończyły się tragicznie dla Polaków.
Szczęśliwy koniec
Armia Krajowa zorganizowała przerzut lotników do Anglii. Wypatrywano dogodnego momentu. Kiedy taki nadszedł, lotnicy ubrali się w cywilne ubrania, pożegnali z gospodarzami i opuścili nasze gościnne strony. Chcieli ze sobą zabrać adresy opiekunów zaszyte w ubraniach, jednak „Józef” na to nie zezwolił.
Część swojej podróży odbyli pociągiem. W razie kontroli, jeden z nich miał udawać głuchoniemego. Przez Ukrainę dotarli aż do Afryki a stamtąd do swojej ojczyzny. Cała operacja zakończyła się całkowitym powodzeniem. Mogli mówić o wielkim szczęściu, gdyż z takich opresji wychodzili tylko nieliczni.
Po wojnie, Pani Tekla pisała do Ambasady Wielkiej Brytanii, aby podjąć poszukiwania lotników. Niestety, było zbyt mało danych.
Od autora
Artykuł ten nie jest poparty datami. Nie umniejsza to jednak w niczym przedstawionym wydarzeniom. Ludzie i fakty z ich życia rysują nam obraz okupowanego kraju. Jak widać polska gościnność w tych trudnych czasach była szczególnie cenna. Od wyciągniętej, pomocnej dłoni mogło zależeć czyjeś życie. Żywię nadzieję, że ocaleni lotnicy długo pamiętali (a może jeszcze pamiętają) o naszej gościnnej ziemi.
Opowieść ta jest mi szczególnie bliska, gdyż w mojej rodzinie był polski lotnik, który bronił angielskiego nieba. Po wojnie nie wrócił do Polski. Po założeniu rodziny zamieszkał tam na stałe.
Na zdjęciu: Młodzi lotnicy na polskiej wsi. Od lewej: Joy, Julek i Tony.
Tadeusz Manista
tadek.manista@op.pl
tadek.manista@op.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz