środa, 5 czerwca 2013

Brudnicki epizod końca wojny

Na północno – wschodnim skraju Brudnic, tuż pod lasem, oddział kilkunastu niemieckich żołnierzy przygotowywał się od kilku dni do obrony. Zbliżał się front. Czasu było niewiele a ze zmarzniętej na kość ziemi nie można było wydrzeć nawet garści.
Okopy, które były wcześniej przygotowane, stały się bezużyteczne, gdyż znajdowały się po przeciwnej, południowej stronie wsi. Były tak usytuowane, że ogniem można było kierować w kierunku drogi Żuromin – Lidzbark. Niemcy zorientowali się, że rosyjskie natarcie nastąpi z innej strony.
Zaczęli więc pospieszne przygotowania – wybrali miejsce na pagórku pod lasem. Teren na przedpolu rozpościerał się łagodnie. Dobrze było widać zabudowania na Bidakowie a także majestatyczną kopułę żuromińskiego kościoła. Przeszkadzało im tylko niewielkie wzniesienie, które nieco zasłaniało pole widzenia. Poradzili sobie z tym problemem w bardzo niefortunny sposób.
Otóż wybrali stojący stóg słomy na stanowisko ogniowe. Próby wykopania okopów pojedynczych spełzły na niczym. Ziemia była tak zmarznięta, że nie można było wbić nawet oskarda (kilofa). Postanowili więc wykorzystać nierówności terenu obrony przed Rosjanami.
Do tej pracy nie przymuszano już Polaków. Niemcy liczyli wyłącznie na własne siły. Być może obawiali się zemsty miejscowej ludności. Wiedzieli że wojna zbliża się ku końcowi i że ją przegrywają. Opuszczenie brudnickiego stanowiska oznaczałoby dezercję. Za to groziła kara śmierci. Żaden z nich nie zdecydował się na ten krok.

Kopali więc w zmarzniętym śniegu, żeby chociaż w ten sposób okopać się. W pobliżu drogi do Żuromina znajdował się pojedynczy okop strzelca wyborowego. Był przygotowany wcześniej.
Po zakończonych przygotowaniach stała się rzecz nieoczekiwana. Zrządzeniem losu, na stanowiskach mieli pozostać wyłącznie kawalerowie a żonaci wycofać się na zachód. Wydaje się być logicznym, że nie mógł to być rozkaz. Czy było to ustalenie dowódcy, tego się nie dowiemy nigdy. Tak więc, dziesięciu młodych pozostało na stracenie.
Kolejny styczniowy wieczór chylił się ku zachodowi. Był bardzo mroźny. Głodni brudniczanie układali się do snu.  Nikt jednak nie mógł liczyć na spokojny sen. Niepewność jutra i wyczekiwanie, o to co im pozostało.
Niemcy nie chodzili głodni. Jedli regularnie posiłki, które były przygotowywane w dworskiej ziemiance p. Budzicha. Mieszkali wygodnie, rozlokowani u p. Prusińskiej i u p. Kąkolewskiej.  Na pozycji pozostała jedynie warta. Ze względu na trzaskający mróz, zmieniali się co godzinę.
Zapadła noc. Pomruki frontu, nie umilkły jednak całkowicie. Wartownicy nie mogli rozpalić ogniska, aby się ogrzać. Mogło to zdradzić ich pozycję. Marzli.
Rankiem 18-stego,od wschodu zaczęło huczeć. Żołnierze II Frontu Białoruskiego parli do przodu. Ruszyły rosyjskie czołgi. 3 maszyny T- 34 nadjechały od Bidakowa.
Niemcy rozlokowani na swoich stanowiskach czekali aż Rosjanie podejdą dostatecznie blisko. Rozpoczęła się walka. Tanki zatrzymywały się co chwilę aby móc skuteczniej prowadzić ogień. Rosjanie strzelali bardzo celnie. Nie używali dział czołgowych lecz wyłącznie KM - ów. Pierwszy zginął strzelec niemiecki, będący na stogu. Nie dawał on praktycznie żadnej osłony. Siedzący na stanowisku Niemiec, w miejscu zwanym „Bełcząca”, trafił żołnierza rosyjskiego po czym zaczął uciekać w kierunku Brudnic. Krótka seria w plecy położyła kres jego ucieczce.
Niemcy nie dysponowali bronią, która mogła zagrozić rosyjskim czołgom. Byli na straconej pozycji. Wymiana ognia trwała około pół godziny. Zginęli wszyscy Niemcy. Po stronie rosyjskiej, jeden zabity. Stanowisko strzelca wyborowego znajdujące się 0,5 km od reszty stanowisk, również zostało ostrzelane. Żołnierz zginął. Do dnia dzisiejszego spoczywa w tym miejscu.
Tragicznie skończył się rosyjski ostrzał dla dwóch mieszkańców tej wsi. P. Borkowski, p. Świtalski i p. Wesołowski po dostarczeniu Niemcom krów, wracali do domu. Byli daleko za rzeką i niczego złego nie spodziewali się. Prawdopodobnie czerwonoarmiści wzięli ich za uciekających Niemców. Przeżył tylko Borkowski. O skuteczności rosyjskich strzelców może świadczyć fakt, że brudniczanie znajdowali się w odległości kilometra od tanków.
Mieszkańcy zebrali zabitych żołnierzy w jedno miejsce i złożyli w leju po wybuchu pocisku. Nie było możliwości wykopania mogiły. Pan Franciszek Ostrowski zwoził trupy zabitych podczas walk, w to miejsce.  Żołnierze leżeli rozebrani do bielizny ok. dwóch dni. Front zaczął się cofać.  Wśród mieszkańców zaszła obawa, że mogą wrócić Niemcy i znajdą swoich. Mogłoby zajść podejrzenie, że to Polacy zemścili się na żołnierzach niemieckich. Przykryto ich więc śniegiem i gałęziami sosny. Nie zapomniano też o zamaskowaniu strzelca wyborowego. Został wraz z nimi pochowany Ukrainiec, zabity na brudnickim moście.
            Pan Guzowski zdobył dokumenty jednego z Niemców spoczywających pod lasem. Po wojnie, poprzez Czerwony Krzyż trafiły one do rąk matki tegoż Niemca. Jej ostatnią wolą była prośba o odnalezienie grobu syna. Miał go odnaleźć jego brat. Woli matki stało się zadość.
             Kiedy kilkanaście lat temu przybył w to miejsce wraz z grupą rodaków, jedna z Niemek zapytała brudniczankę, czy są w stanie im, Niemcom, wybaczyć. Po przetłumaczeniu słów, Niemka ujrzała kciuk kobiety podniesiony do góry. Na ten widok rozpłakała się.
            Od wydarzeń styczniowych roku 45-go minęło 66 lat. Nieliczni już świadkowie wspominają je. Mówią o nich, jak o bolesnym doświadczeniu, które ciągle powraca. W ich oczach pojawiają się łzy. Czy Oni wybaczyli? Tego pytania nie odważyłem się im zadać, gdyż odpowiedź mogłaby być zbyt trudna.

Tadeusz Manista
tadek.manista@op.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz